Karkonoskie Stowarzyszenie Szybowcowe
Jesienny Obóz KSS Podhořany, czyli kluzáki do paki i dajcie nam svah ;)
Relacja Natalii Jerkiewicz zamieszczona na stronie Sekcji Szybowcowej AJG.

Podhořany u Ronova. Mała, cicha wioseczka, jakieś 80 km na wschód od Pragi i 20 na płd- zachód od Pardubic. Co nas akurat TAM ściągnęło? Odpowiedź możecie znaleźć chociażby na maps.google.com. Wpiszcie i spójrzcie. Czy widzicie tam taką długą „krechę” ciągnącą się z NW na SE ? To jest właśnie to. Piękne, 20-kilometrowe „Železne Hory”, o wyniesieniu 200-300 m. Nie jest to może jakoś imponująco dużo, ale stromość tego pasma naprawdę robi wrażenie (Wikipedia mówi, że jest to najciekawszy geologicznie obszar Czech, ukształtowany w okresie prekambru aż do czwartorzędu czyli to jedna z najstarszych zmarszczek na Ziemi kształtująca się przez całe jej czteromilardowe życie!) Dobry wiatr zapewnia tam więc długi i regularny żagiel. Taki, że każde lusterko wybije nam permanentny niedolot a my, jakby nigdy nic, beztrosko pofruniemy dalej i daleeej... I nasze LKPN znajduje się dokładnie pośrodku tego zafałdowania.



Przyjechaliśmy 23 września w piątek, wieczorem. Przywitał nas dość niecodzienny klimat, jak to ktoś trafił, „wczesnego Gierka” :) Niezwykle uchowany port, nietknięty zębem czasu i renowacją. Pełno starych plakatów, książek, wycinków i przepyszny zapach wiekowej tapicerki. I do tego latająca pod sufitem krowa! (mogę to skomentować tylko tak: zobaczycie a uwierzycie ;). Od razu poczuliśmy się jak w... czeskim filmie :) (jeśli spojrzycie jeszcze w galerii na kartkę noworoczną z 1999 r. od Aeroklubu Pardubice, chyba nie będziecie mieli więcej pytań) I bynajmniej nie mówię tego z żadnym sarkazmem! Wręcz na odwrót... Ale wiem, nie o naziemne sprawy nam, i Wam, tu przecież chodzi.

Przejdźmy zatem do spraw bardziej „górnolotnych” :)

W sobotę rano zabieramy się do rzeczy. Jest Puchacz 93, Promyk 83, Jantar JM. Pobudka o 8:00, kwadrans po pod hangarem, „syntetyzacja sprzętu” i o 10:00 gotowi do boju. Ciepło i słonecznie, ale... bardziej termicznie niż wietrznie. A chyba miało być na odwrót. Nie zniechęcamy się. Łapiemy wszystko co jest, byle do góry! Jak nie żagiel, to przynajmniej obadanie terenu i warunków lądowania (a są dość ciekawe, bo po czwartym zakręcie ma się QFE rzędu 150 m, podczas gdy wysokość rzeczywista daje jeszcze drugie tyle). Chwilami wyraźniej podwiewało, ale trochę nie z tej strony i wciąż za słabo. Ale każdy poleciał i każdy się cieszy.

Kolejny dzień był również termiczny, wiatr majtał się to tu to tam, więc w przypływie szczęścia można było delikatnie podryfować po zboczu, ale głównym punktem zaczepienia była jednak konwekcja. Jeszcze przed południem starsi wyjadacze tematu przeszkolili żółtodziobów pod kątem procedur, bezpieczeństwa i efektywności wykorzystania prądów zboczowych. Czy w bliższej czy w dalszej przyszłości, na pewno nam się przyda.

W zasadzie przez cały obóz sytuacja pogodowa była podobna. Wielki na niemal całą Europę, piękny, wrześniowy wyż dawał nam pogodę, jakiej brakowało przez całe wakacje. Wiało jednak bardziej od północnego zachodu (jeśli w ogóle), a naszym marzeniem był wiatr z SE, przynajmniej 6 m/s, co zdarzało się, owszem, kilkakrotnie, ale nie na tyle długo, aby można było puścić się bezpiecznie na zbocze.

Wobec tego korzystaliśmy z łaski pogody latając na chmurnej lub bezchmurnej termice. Pracowała od 11/12-tej do ok. 16-tej. W drugiej połowie obozu coraz bardziej dokuczała nam „blacha” i utrzymanie się w powietrzu było coraz trudniejsze a loty coraz krótsze. Ale była za to masa innych atrakcji! Na przykład B52 Stratofortress i spółka F16 i Mirage w ilości bodaj 6, pilotowane przez armię amerykańską, które prześmignęły nam któregoś dnia po południowej stronie, nie więcej niż 1000 m nad terenem, ojj było na co popatrzeć! Niektórzy podziwiali z góry, odsunięci jedynie na północ, bo spokojni i wyluzowani Czesi nie robili z tego większego problemu i nikt nie musiał lądować.

Kolejną, niecodzienną dla nas atrakcją, był czynnie latający, pięknie uchowany Blanik L-13 (podobnie jak Czechów przyciągał nasz Puchacz). Słusznych rozmiarów konstrukcja (mniej więcej „Bocianich”), nie dość że cała z metalu, to jeszcze prawdziwe, junkersowe klapy! Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji. Tomek Szyszko, Krzysiu Szmit i ja, z wielkim zapałem dosiedliśmy srebrnego rumaka i polecieliśmy po 4 razy. To były nasze chyba najbardziej ekscytujące loty. Sam pilotaż można również porównać z Bocianem, choć siły na drążku są nieco większe. Klapy wymagają siły porównywalnej z hamulcami w rozpędzonym Piracie ;), warto przyłożyć większy wektor. No i polecieć też było warto! Nawet jeśli nie przyjdzie nam ujeżdżać go w przyszłości, było to bardzo przydatne i fascynujące wręcz przeżycie.



Poza tym już same hole wprowadzały nam nową jakość, bo niecodziennie (przynajmniej u nas) jest się ciąganym przez Zlina :) Nie zapominając o topografii otoczenia i samego pasa, który w połowie swej długości uginał się w dół, by następnie swoim końcem zetknąć się wprost ze skarpą. Jednym słowem – efektowny skok w przepaść.

A wracając jeszcze na ziemię, polecam ruiny zamku Lichnice, położone na grzbiecie Železnych Hor, jakieś 7 km od lotniska (wieś Podhradí). Zaintrygowały nas z góry, więc zbadaliśmy od dołu. Jest na co popatrzeć i po czym połazić (choć w podziemnych piwnicach było dokładnie na odwrót) a panoramka przyozdobiona zachodzącym słońcem przykuła nasze oczy i myśli na dobre pół godziny. Nie darowałabym sobie nie wspominając jeszcze choć słowem o knedlikach (szczególnie tych bramborovych), svíčkovej na smetaně, česnekovej polévce se sýrem i innych rajskich potravinach, które naczelny smakosz Marek J. co i rusz nam podpowiadał, bo przy niektórych też na swój sposób
odlatywałam... :)



Reasumując: cały obóz trwał 9 dni, łącznie przewinęło się ok. 15 osób, głównie z Aeroklubu Jeleniogórskiego, ale także z Lubina, Leszna i Rybnika. Niektórzy byli od początku do końca, inni pojawiali się w trakcie. Byli piloci i uczniowie, rozstrzał nalotowo-wiekowy bardzo szeroki, bo i takie było założenie. Każdy polatał po kilka godzin, troszkę na podmuchach svahu, więcej na termice, ale doświadczenie nowego lotniska, terenu i szeroko pojętej kultury lotniczej, szczególnie
dla młodych pilotów, jest rzeczywiście bezcenne.

Warto też nadmienić, że w Aeroklubie Podhořany nie ma ani jednego pracownika na etacie. Czy sprawia to jakiś problem? Wręcz przeciwnie! Chęć i energia wesołych Czechów wystarczają, by Aeroklub funkcjonował w sposób organizacyjnie wart naśladowania, nie wspominając o fantastycznej atmosferze nakręcającej do współpracy i działania.

No i cóż... Wszyscy przyjechaliśmy z nadzieją. I wyjechaliśmy... również z nadzieją :) Na przyszłe pomyślne wiatry i rychły powrót, co by pohulać po wielkim grzbiecie, po potencjał ma niewiarygodny. Dla niedowiarków:

ta daaa!

Co prawda, JESZCZE nie w naszym wykonaniu, ale to tylko kwestia czasu, nieprawdaż? Polecamy to dobrze sprawdzić, i sobie i Wam! :)

A ja, w imieniu wszystkich młodszych stażem pilotów, najserdeczniej dziękuję Karkonoskiemu Stowarzyszeniu Szybowcowemu za pomysł i zorganizowanie takiego wyjazdu. Dla Was to jest miła odskocznia, jedna z wielu, dla nas – raczkującej lotniczo młodzieży, bardzo ważne i wiele wnoszące doświadczenie. Nie jest to ani pierwsza ani z całą pewnością nie ostatnia Wasza inicjatywa w kierunku młodych szybowników, mam więc nadzieję, że ku wspólnemu spełnieniu i zadowoleniu, będziemy jeszcze nieraz rozwijać skrzydełka (tudzież żagle ;) w różnych ciekawych miejscach, a na pewno jeszcze w Podhorzanach!