Karkonoskie Stowarzyszenie Szybowcowe

Po jednej konkurencji, którą postanowiłem odpuscić (i słusznie, bo okazała się nie zaliczona) mieliśmy jeszcze dzień przerwy ze względu na deszczową pogodę. Jednak we wtorek żarty się skończyły. Krótki dwugodziny racing task w dwóch obszarach na północ i południe. Najpierw lekko pod wiatr, później 90 km na południe z wiatrem i dolot pod wiatr. Bardzo emocjonujący, bo wykonałem go z 1200 m gdy lusterko pokazywało niedolot o 690 m. Ale po drodze "się wyrobił" i mimo że końcówka była na rzęsach, to już w 3 kilometrowym cylindrze zaliczającym konkurencję. Niestety prędkość mizerna i dopiero 30 miejsce.

Kolejna konkurencja - z niespodzianki, bo prognozy były mało optymistyczne. Mimo obietnicy, że za trzy-cztery godziny niebo przykryje gęste górne zachmurzenie, kierownik wyłożył kolejne AAT 185,4km/417,3km (300,2km po punktach). Trochę za długo zwlekałem z decyzją o odejściu i odpaliłem na trasę jako ostatni. Ten błąd kosztował mnie bardzo dużo. Po kilkudziesięciu kilometrach w zasięgu wzroku nie miałem już żadnego cumulusa, ale również ani jednego szybowca w oddali który farbowałby choćby jedno noszenie. Po rocznej przerwie w startach zawodniczych, psyche jeszcze nie wyrabia za moimi fenomenalnymi koncepcjami i wyłącza (może na szczęście) wolę walki. Zamiast rzucić się w pagórki, ryzykując ewentualne "pristani na pole" ręka znienacka skierowała szybowiec w kierunku lotniska w Partizanckim. Bezpiecznie, ale znowu obsuwa w generalce.

W czwartek kolejna fajna konkurencja. Trebostak - Ksinna - Dolna_Stubna - Zobor - PRIEVIDZA (obszarówka 154,0km/349,1km). Jak zwykle z wiszącą nad głową wiedzą, że gramy ją w małym okienku między kolejnymi porcjami pełnego zachmurzenia. Okazała się jeszcze trudniejsza, niż sądziliśmy. Bardzo dużo szybowców wracało na lotnisko, lub padało w polu po drugiej strefie. Odbiłem się kilkakrotnie z parteru (na szczęście w górach oprócz termiki zbocza oferują jeszcze żagiel i konwergencje) i szczęśliwie ułozyłem sobie trasę do ostatniej strefy. Tam szczęście mnie opuściło, pokonałem 25 km bez najmniejszego podtrzymania, a stamtąd pozostało jeszcze 50 km do domu :(  Nie rezygnowałem i do końca licząc na cud wędrowałem pomiędzy pagórami w kierunku lotniska. Moje nadzieje skończyły się 7 km przed metą, gdy pozostało wypuścić podwozie i spotkać się z matką ziemią. Cało, bezpiecznie, bez mety ale na 19 pozycji. Nie najgorzej. W generalce powrót w rejon 30 miejsca.

No i co?! Skoro o tym co zrobiłem w czwartej konkurencji chciałbym zapomnieć i udawać, że to się nigdy nie wydarzyło... Przed startem poleciałem w kierunku trasy i wszystkie koncepcje które układałem sobie w głowie sprawdzały się w 100%. Trafiałem w same mocne noszenia (3-4 m/s) i pewnie prowadziłem lot pod szlakami najsilniejszych noszeń. Wróciłem na linię startu i na pewniaka przeciąłem ją dokładnie w momencie, gdy w radiu padło "startovna paska dla klubovej triedu je otvorena TERAZ". Tylko na to czekałem. 150 km/h i do przodu... Przed Klakiem w silnych duszeniach zjechałem do parteru, ale zbocze które sobie upatrzyłem chętnie oddało mi utraconą wysokość w 4 metrowym noszeniu. Pewny siebie natychmiast odskoczyłem przed dolatującą mnie grupką, aby nie wskazywać konkurencji super windy i znowu pognałem, tym razem stanowczo za szybko. Velka Luka rosła mi w oczach i nie zdołałem wskoczyć na jej szczyt. Granie schodzące na wschód były zaburzane przez zawietrzną od wcześniejszch zboczy i szybko zorientowałem się że zbyt wiele tam nie zdziałam. Wyjście w dolinę jeszcze bardziej pogorszyło sytuację, bo silny wiatr zdmuchiwał kominy, które odrywały się od pól. Znoszony nad fabrykę i nieużytki w których nie dałoby się lądować odpuściłem bąbelek który trafiłem i mimo całej wściekłości (na siebie i swoją głupotę) bezpiecznie wylądowałem "zawrotne" 40 km od startu. Obserwująć kolejne szybowce przelatujące nad szczytami po raz kolejny obiecywałem sobie, że więcej nie dam się tak "kupić". Chociaż wiem, że jeszcze nie raz mnie to czeka. Natomiast tym razem kosztowało mnie to 1000 punktów i 10 miejsc w generalce.

Wczoraj konurencja znowu odwołana, chociaż ok 15 wyskoczyły warunki. Jednak meteorolog nie chciał ryzykować zbierania setki szybowców z pól. Wieczorem szanse na latanie dzisiaj ocenił na max 30%.

Owe 30% to sporo jak się okazało. Na odprawie wskazał okienko w zachmurzeniu, które ma szanse otworzyć się nam nad głowami na ok 4 godz. W tym czasie mieliśmy pokonać obszarówkę 152,9km/261,7km po dwóch strefach. Postanowiłem polecieć ją rozsądnie i bez podpalania się. Mimo niskich podstaw (max 1000 m, czyli czasem 400-500 m AGL) momentami udawało mi się lecieć pod szlakami z prędkościami 160-180 km/h. W odpowiednim momencie ściągnąłem cugle, obejrzałem z bliska elektrownię atomową w Mochovcach i po zaliczeniu ostatniej strefy ruszyłem na dolot. Koledzy z polskiej ekipy, którzy byli kilka km z przodu, przez radio podali ostrzeżenie że na dolocie leje i bardzo dusi. Wbrew regułom, ale zgodnie z własnym zdrowym rozsądkiem cofnąłem się kawałek do silnego noszenia którego spodziewałem się z ostatniego nawietrznego, nasłonecznionego zbocza. Dokręciłem pewny dolot i pognałem przez ścianę deszczu do lotniska. Przy prędkościach ponad 200 km/h nie miałem za dużo czasu na analizę czy był przekręcony bardzo czy tylko trochę. Wyszedł akurat, bo dotarłem do domu. 22 miejsce poprawiło mi nieco humor po przedwczorajszej wpadce.

Warto jeszcze dodać, że od ponad tygodnia znajdujemy się pod wpływem ogromnych ośrodków niżowych. Nad głowami głównie gęste chmury, w nocy posypuje śniegiem, w dzień deszczem. Wszystkie modele meteo twierdzą, że nie mamy szans latać. Ale tu, w Prievidzy, prawa natury są jakby nieco inne. Z uśmiechem przyjmujemy kolejne zadania, wystawiamy szybowce i mimo komentarzy, że "przecież manewry muszą być", to w głębi ducha i tak wiemy, że kolejna konkurencja będzie trafiona. To jest właśnie FCC Gliding !!!